poniedziałek, 3 marca 2014

Odolańska mafia i być jak Beata Pawlikowska - cz. 1

Ostatnio zaniedbałam swoją blogową aktywność. Jednak istotą tego bloga jest dla mnie zebranie własnych wspomnień, dlatego nie jest ważne, czy będę pisać codziennie, co tydzień czy raz w miesiącu. Teraz minęło tych miesięcy parę. Ale ważne, żeby w ogóle coś się pojawiało co jakiś czas :-) /wiem, każde tłumaczenie dobre.

Tym razem cofnę się wstecz do wakacji (za oknem kolejna wiosna..), bo do XXI Dni Odolanowa. A właściwie do ostatniego z tych dni, kiedy to gwiazdą wieczoru był Andrzej Piaseczny. Jednak nie od razu dotarłam na koncert...

Podróż do Odolanowa upłynęła bez większych problemów. Rano zadowolona wsiadłam do autobusu, jeszcze bardziej zadowolona z niego wysiadłam po paru godzinach. W plecaku ekwipunek, w jednej z kieszonek numer jedynego w mieście taksówkarza doradzonego przez "wujka Google" przed wyjazdem. Pomimo ogromnie ogarniającej mnie dumy wywołanej wysiadką z autobusu we właściwej miejscowości, mój zapał szybko został mocno schłodzony. A było co chłodzić, bowiem lipcowe upały sięgnęły właśnie zenitu - bezchmurne niebo, temperatura ok. 35 stopni (oczywiście w cieniu). Wyjęłam telefon, wystukałam zapisany wcześniej numer. Trzeba w końcu jakoś dotrzeć do miejsca noclegu pod miasto, bo wszystkie tego typu miejsca w mieście były zarezerwowane na długo przed moimi poszukiwaniami. A miły głos w słuchawce poinformował mnie, że abonent jest czasowo niedostępny, a właściwie wybrany przeze mnie numer nie istnieje.

W moim wypadku oznaczało to jedno: kłopoty. Natka sama w mieście. Kiedyś może powstanie film o takim tytule. Nie spodziewając się jeszcze, co mnie czeka, zakasałam rękawy (których z racji ukropu zresztą nie miałam) i ruszyłam w drogę. Pieszo.
A czekało mnie jeszcze sporo atrakcji przed koncertem.
O nich opowiem już niebawem, zapraszam! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz