czwartek, 3 października 2013

735 km w jedną stronę? Czemu nie! - cz. 4 i ostatnia :-)

"Po koncercie tak szybko zleciał czas..."
Bo to był bardzo mile spędzony czas :-) Ale po kolei... 
Zebraliśmy się starym zwyczajem z boku sceny koło namiotów. Pozdrowienia dla państwa z ochrony, którzy to nie chcieli wpuścić części naszej ekipy (pomimo posiadanych identyfikatorów). Rozumiem, że było nas dużo, ale albo wchodzą wszyscy, albo nikt..cóż, musieli w końcu ustąpić :-) Ale już wyjaśniam. Tradycją trwającą od lat są spotkania zespołu z fanami. I nie mówię tu o spotkaniach, podczas których Michał na chwilę wyjdzie, rozda parę autografów i heja do widzenia. Oczywiście wychodzi do oczekujących ludzi, jednak potem przychodzi czas na spotkania z nami - grupą fanów, którzy od lat nieustannie jeżdżą po kraju na koncerty. Mówię o spotkaniach w liczbie mnogiej - bowiem, aby nie robić zbyt dużego zamieszania wchodzimy do namiotu w grupkach po parę osób. Owszem, czasem swoje trzeba wystać, czasem wymarznąć, jak jest mniej sprzyjająca pogoda. Jednak uwierz mi Drogi Czytelniku, warto :-) A tym razem wyjątkowo było warto!

Każde ze spotkań trwało 20-30 minut. Muszę przyznać - gdy pierwsza grupa była w namiocie, nas czekających ogarniało zniecierpliwienie. Ale zaraz potem okazało się, czym było to spowodowane. Bowiem na 26 listopada zaplanowana jest premiera płyty Michała :-) W związku z tym Michał wymyślił, że każdemu z nas założy słuchawki i puści wybraną piosenkę z nowej płyty spośród dotychczas nagranych. Oprócz tego wspólnie oglądaliśmy zdjęcia z sesji do wspomnianej płyty i znalazł się jeszcze czas na rozmowę..o wszystkim i o niczym..po przyjacielsku :-) A na koniec to, czego każdy z nas ma pełno - zdjęcia i autografy. Bez pamiątek ani rusz! :-) Więcej co się działo na spotkaniu/spotkaniach opowiadać nie będę. Kto był, ten wie :D

Gdy każdy z naszej krakowskiej ekipy spotkał się z zespołem (dodam, że Jacek zwiał niewiele po koncercie, a nowa wokalistka Marta Milan jest bardzo sympatyczną osóbką:)), zapakowaliśmy się do busa i ruszyliśmy w drogę powrotną. Każdy spał, ile mógł, nie licząc oczywiście przerwy na stacji benzynowej. Około 8 rano byliśmy w Krakowie.

Nie lubię pożegnań.

Na pocieszenie wróciłam do akademika, w którym miałam noclegi. Trochę odetchnęłam napakowana wrażeniami minionego czasu. Przed południem do Krakowa przyjechała jedna z moich przyjaciółek..z którą niestety widuję się 1-2 razy w roku. Ale zawsze jest to bardzo fajnie spędzony czas. Dzięki temu spędziłam w Krakowie jeszcze jeden cudowny dzień. Owszem, byłam lekko nieprzytomna, jednak zadowolona z życia. Szczęśliwa. I nawet dałam się namówić na 3-godzinną wyprawę kajakiem :-) 

Na zakończenie historii w starych filmach wyświetla się napis "THE END". Ja napiszę inaczej: HAPPY END :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz